W tym roku postanowiliśmy zmienić wakacyjny kurs wojaży. Wybraliśmy Bułgarię. Jako, że Rumunia od Bułgarii to prawie rzut beretem to postanowiliśmy połączyć jedno z drugim. Podróż rumuńską Trasą Transfogaraską marzyła mi się od dawna.
Wyruszyliśmy w sierpniowy, deszczowy wieczór. Pogoda nas nie rozpieszczała. Słowacja i Węgry tonęły w deszczu, w Rumunii było trochę lepiej. Deszcz lał na zmianę z krótkimi przebłyskami słońca.
Kiedy wydawało nam się wreszcie, że pogoda się poprawia, gdy dotarliśmy do drogi Transfogaraskiej, kiedy wszystkie aparaty fotograficzne przygotowane na tę okoliczność były w pogotowiu to... Okazało się, że zamiast niesamowitych widoków widać tylko mgłę ( w zasadzie nic nie widać ). Z naszych gardeł dał się słyszeć jęk zawodu, szczególnie z mojego. No cóż, bywa. Chwilami mgła robiła się trochę rzadsza. Wtedy mój mąż zatrzymywał się a ja próbowałam sfotografować choć odrobinę rumuńskiego piękna.
Droga Transfogaraska została wybudowana w latach 70- tych za rządów Ceausescu, przecina Góry Fogaraskie. Wspina się na wysokość około 2000 m n.p.m.
Docieramy do ruin zamku Poenari, w którym mieszkał Wład Palownik. Do ruin można się dostać wspinając się po około 1500 stopniach. Większość trasy prowadzi przez las. Po okołu 700 stopniach miałam lekki kryzys, lecz patrząc na swoje dzieci, której jakby nigdy nic wspinały się dalej ( młodsza latorośl robiła to w podskokach ) zmobilizowałam się i parłam dalej. Ruiny można zwiedzać zapłaciwszy 5 lei. ( 1 lej to około 1 zł )
Widok zaparł mi dech w piersiach. Lasy, góry a wśród nich wijąca się, niczym wąż, droga. Spocona i zgrzana fotografowałam widoki, dopóki nie zaczął padać deszcz. A przed nami jeszcze droga w dół. Schodzenie umila mi myśl ( a raczej dwie ) pierwsza, że warto było się wspinać ( Ewa Chodakowska byłaby ze mnie dumna), druga, że zaraz przebiorę swoje mokre ubranie.
Nieodłączny rumuński widok- piękne kapliczki.
Wieczorem docieramy do Bran. Mamy tam zarezerwowany nocleg. Udajemy się na rekonesans po miasteczku. Oczywiście towarzyszą nam strugi deszczu. Zaczynamy się już do nich powoli przyzwyczajać.W restauracji zamawiamy tradycyjną transylwańską zupę ( 15 lei) oraz zupę Drakuli ( 15 lei )Okazują się być zupami z pomidorami i kawałkami mięsa. Bardzo smacznymi. Do tego pizza (35 lei) oraz tortilla z mięsem i warzywami ( 22 lei) Oczywiście wszystko sygnowane imieniem Drakuli.
Rano zaczynamy zwiedzanie zamku. Znowu pada. Kolejka do wejścia spora. W środku jeszcze tłoczniej. Ale warto wejść i zobaczyć. Choć Drakula w tym zamku nigdy się nie pojawił to i tak robi on duże wrażenie. Szczególnie spowity mgłą.
Omijamy szerokim łukiem stoiska z chińskimi pamiątkami i jedziemy dalej. Ruszamy w stronę Bukaresztu. Obwodnica miasta przypomina chwilami polną drogę z ogromnymi dziurami. Nic to, ważne, że jedziemy. Ups. Jednak stoimy w korku.
I oczywiście co ? Znowu pada deszcz.
Kilka godzin później udaje nam się wyjechać z korka. Szukamy granicy, jest nieoznakowana droga, ale wszyscy jadą więc i my jedziemy. Przeprawiamy się przez most na Dunaju (przejazd płatny) Przekraczamy granicę Ruse- Giurgiu. Jesteśmy w Bułgarii.
Ps. Nie pada ale zimno (ok 16 stopni)
Zmrok już zapadł a my podążamy do naszego miejsca docelowego. Na bookingu zarezerwowaliśmy apartament w Hotelu Silver Beach Apart Complex. W miejscowości Bjała. Hotel mogę polecić z czystym sumieniem. Z hotelu do plaży dzieli nas tylko kilkanaście schodów w dół. Plaża jest piaszczysta, dość szeroka. W hotelu dostępne są dwa baseny, restauracja i siłownia. Nasz apartament składa się z dwóch sypialni, aneksu kuchennego ( wyposażonego w piekarnik, płytę grzewczą, toster, czajnik, mikrofalę i lodówkę ) oraz dwie łazienki. Apartament jest ogromny ( ma około 90 metrów ) klimatyzacja w każdym z pokoi, ogromny balkon. Wszystko pachnie nowością. Bardzo miła obsługa, mówiąca po angielsku.
Panie sprzątające codziennie do nas zaglądają. Co drugi, trzeci dzień zmieniają pościel i ręczniki.
Kilka dni później, gdy spenetrowaliśmy już dokładnie plaże oraz dno morskie to odwiedziliśmy największy na Bałkanach park wodny w Nessebarze. Park zajmuje przestrzeń około 46 tysięcy metrów kwadratowych. Fantastyczne zjeżdżalnie, dla najodważniejszych polecam kamikaze i tsunami.
Wstęp (cały dzień ) 40 BGN ( 1 lei to około 2 zł )
Po całodniowych wodnych atrakcjach wieczorem zaglądnęliśmy do miasteczka Nessebar. Ze względu na swoją wartość historyczną zostało wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO. Warto zobaczyć średniowieczne cerkwie, ruiny murów obronnych i piękną zabytkową zabudowę mieszkalną.
Miasteczko oferuje bogate zaplecze kulinarne.
A co warto zjeść w Bułgarii ?
- Jako miłośniczka owoców morza często zamawiałam małże ( około 12 lei )
- Polecam ryby: grillowana makrela ( około 15 lei ), caca ( maleńkie rybki smażone w głębokim oleju), grillowana ryba blue fish.
- Tradycyjna sałatka szopska (przypomina bardzo sałatkę grecką.) Zamiast sera feta jest w niej utarty ser szopski.
- kawarma gulasz podany w glinianym garnku
-kiufte, kebabcze- grillowane klopsy z mięsa mielonego
Do picia piwo: Zagorka, Kamenitza (2 leje)
Czy polecam wakacje w Bułgarii?
Tak z całą pewnością, jest tylko jedno małe ale ( no może dwa)
Swoje serce zostawiłam w Albanii i Grecji, a Bułgaria nie oczarowała mnie aż tak bardzo, żebym chciała tu jeszcze raz pojechać. Co innego Rumunia, tą chętnie odwiedziłabym raz jeszcze.
No i temperatury, ja jestem zwolenniczką i miłośniczką wakacji w temperaturze 35 stopni w górę. Tu było koło 27-28 stopni , i dość chłodne noce (18-19 stopni) Jak dla mnie trochę za zimno.
Pozdrawiam i wysyłam pozytywne wibracje
Kinga