Chyba się zakochałam....
W błękicie morza jońskiego, w szerokiej, nieomal pustej plaży Borsch, w górach zdających się wpadać do morza, w ciepłych, serdecznych i uśmiechniętych ludziach.
Taka jest moja Albania, taką ją zapamiętam, może do przyszłych wakacji.
Jechaliśmy samochodem przez Słowację, Węgry, Serbię, Macedonię ( nocowaliśmy nad jeziorem ochrydzkim)
Rano obudził nas taki bajkowy widok .
Po pysznym śniadaniu ( min. świeży ser feta, oliwki, jajecznica z pomidorami i papryką, soczyste melony i arbuzy ) ruszyliśmy w stronę Albanii.
Po przekroczeniu granicy droga zaczyna robić się coraz bardziej kręta. Dojeżdżamy do przełęczy Llogara, która leży na wysokości około 1000 m n.p.m. Nawierzchni możemy Albańczykom tylko pozazdrościć. Samochód wspina się mozolnie po górskich, krętych serpentynach. Ja z aparatem w dłoni fotografuję jak szalona, aby uchwycić jak najwięcej. Choć droga jest wąska to na poboczach widzimy sprzedających miód, owoce i zioła.
Kolejny zakręt i jeszcze jeden, Gabi piszczy i woła, że czuje się niczym w kolejce górskiej.
Wreszcie ukazuje się naszym oczom błękitne i lekko zamglone morze jońskie.
Kierunek- cicha i spokojna miejscowość Borsch.
Szeroka i długa plaża przy naszym hotelu jest praktycznie pusta.
Obok sklep spożywczy, stragan z owocami, kilka knajpek.
Wszystko czego nam potrzeba.
W kolejnym poście pokażę co zwiedziłam i co przywiozłam.
Pozdrawiam